Moja opowieść rozpoczyna się na Atlantyku.
Trzy miesiące spędzone na łódce w drodze na Karaiby spowodowały prawdziwe spustoszenie w mojej głowie, ze skutkami którego żyję do dziś. Myślałem, że ta podróż mnie uleczy i że wypływam się na zapas. Okazało się jednak, iż z żeglowaniem jest jak ze spaniem. Nie można wyspać się na zapas i nie można się na zapas wypływać. Zaraz po powrocie wiedziałem, że chcę pływać często, dużo, codziennie – po pracy, przed pracą w weekendy, niedziele i święta :).
Jadąc co rano do pracy i po południu wracając, coraz bardziej tęsknym wzrokiem patrzyłem na Wisłę, do której zawsze miałem słabość ale która ostatecznie przegrywała z większymi akwenami. Jestem zrzeszony w Warszawskim klubie wodniakow PTTK, który jako jeden z nielicznych w naszym mieście dysponuje i utrzymuje własny port na rzece, pozostał mi zatem wybór łódki i… na wodę.
Wybór okazał się jednak niełatwym zadaniem. Marzyła mi się klasyczna linia, gaflowe ożaglowanie i wielkość pozwalająca pływać po rzece. Na tyle duża, żeby można było spędzić weekend, biwakując na wyspie, i na tyle mała, by samodzielnie i bez większych trudności zejść z mielizny. Oczywiście, na polskich stronach z ogłoszeniami nie znalazłem nic, co choćby przypominało „moją łódkę”. Cóż, do tej pory ktoś, kto pływa na małej otwartopokładowej jednostce, jest postrzegany jako biedak. Bo przecież, jakby go było stać, kupiłby sobie większą :). Ten stereotyp powoli się zmienia, ale przez lata funkcjonował i miał się dobrze.
Wtedy natknąłem się na P-7 GiG. Była dokładnie tym, czego szukałem i – co nie bez znaczenia – byłbym pierwszym budowniczym. Tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia! Natychmiast napisałem do Pana Norberta Patalasa i już po tygodniu nerwowego tarcia kolanem o kolano kompletna dokumentacja P-7 wylądowała na moim biurku. A potem przyszedł czas rozmyślań i dylematów. Czy legendarną żaglówkę powinienem zbudować zgodnie z dokumentacją i przy wykorzystaniu starej technologii ? A może wykorzystując współczesne zdobycze, jak żywice epoksydowe?
Wiele wody musiało upłynąć w Wiśle, około 15 768 000 000 metrów sześciennych, bym nareszcie odpowiedział sobie na to ważkie pytanie. Kiedy już nareszcie wiedziałem, czego chcę, zadzwoniłem do Stefana Eknera. W moim subiektywnym rankingu jest najlepszym konstruktorem jachtowym. Jedyną słabością mego ulubionego fachowca jest projektowanie oraz budowanie metodą skorupową z obłogów. Ale wracając do naszej historii. Zadzwoniłem do Stefana i zapytałem, czy pomógłby mi przerysować łódkę tak, by wszystkie elementy konstrukcyjne można było wyciąć na ploterze CNC. Zaprosił mnie do swojej pracowni, spojrzał na rysunki, zamyślił się, zaciągnął papierosem i stwierdził:
– Ale ona ładna. Wiesz co, ja Ci ją narysuję…
Kilka dni później, dokładnie dwa, żeby być precyzyjnym, dostałem maila od Stefana z wizualizacjami i dopiskiem: „Pływanie będzie raczej na mokro :)”. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie i wkrótce na moim progu pojawiły się puzzle, które w niedalekiej przyszłości miały zostać prototypowym cabrio P-7 GiG. Sama budowa poszła nadzwyczaj sprawnie. Wszystkie elementy idealnie (no dobrze, część prawie) pasowały do siebie, dzięki czemu już po kilku „sesjach” wyłonił się kształt kadłuba. To niezwykłe przeżycie być pierwszym człowiekiem, który zobaczył łódkę zaprojektowaną dokładnie 80 lat temu. MAGIA.
Mając kadłub, przyszedł czas na wykończenie. Ponieważ chciałem, nadal mi się to marzy, aby łódka była „małą miss” Wisły, została wielokrotnie pomalowana. Na początek odrobina szpachlówki Bosman 1, by wyrównać nierówności, następnie podkład Epinox Bosman 77. Szybkie szlifowanie i przyszedł czas na Epinox Bosman 54. Kolejne błyskawiczne szlifowanie i już można było kłaść EMAPUR MARINA RAL 9003… Wszystkie wymienione specyfiki pochodzą z bogatej oferty TEKNOS-OLIVA 🙂
Po malowaniu i szlifowaniu, malowaniu i szlifowaniu łódka została odwrócona. Nadszedł czas, by zająć się pokładem. Tutaj sprawa była łatwiejsza. Zdecydowałem się na lakier TEKNODUR. Tydzień później i pięć warstw lakieru później pokład był niczym skrzypce! Łódka piękniała z dnia na dzień. Aż 22 czerwca nastąpiła oficjalna, światowa premiera podczas Regat o Puchar Dzielnicy Wisła. Po raz pierwszy, dokładnie 80 lat po powstaniu na desce kreślarskiej Mieczysława Plucińskiego, można było zobaczyć, dotknąć i zrobić sobie selfie z cząstką historii polskiego żeglarstwa 🙂
Przed nami wodowanie, sezon pływania i zbierania doświadczeń. Jednocześnie do dokumentacji zostaną wprowadzone niewielkie korekty. Komputer komputerem, ale po empirycznym sprawdzeniu, czy sklejka gnie się dokładnie jak na modelu, kilka rzeczy trzeba poprawić. I jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już na jesieni tego roku łódkę będzie można nabyć jako zestaw do samodzielnego montażu. P-7 jest pierwszą łodzią, która została „przerysowana”, ale tak naprawdę jest początkiem większego projektu, wspólnej kolaboracji ze Stefanem Eknerem, mającego przypomnieć i odświeżyć nieco zapomniane polskie konstrukcje. Więcej informacji na temat budowy oraz samego projektu znajdziecie na stronie https://www.facebook.com/szkutniapogodzinach/
tekst i zdjęcia: Adam Hamerlik